Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

stopadłe jak części kolumn; białe marmurowe gzymsy, połyskujące wśród mroku spuszczonych rolet. Kapitan Hagberd opisywał jej zawsze dokładnie swoje zakupy, jako osobie, która ma prawo się niemi interesować. Zarośnięte podwórze będzie można pokryć betonem… pojutrze.
— Płot moglibyśmy usunąć. Sznur do suszenia bielizny będziesz mogła powiesić dalej, za grządkami kwiatów.
Mrugał porozumiewawczo, a Bessie zlekka się czerwieniła.
W tej manji, której ulegała dzięki swemu dobremu sercu, było jednak trochę rozsądku. A jeśli jego syn kiedy wróci? Lecz nie mogła mieć nawet pewności, że ów syn istniał naprawdę; a jeśli rzeczywiście gdzieś istniał, za długo już był nieobecny. Gdy kapitan Hagberd podniecał się swemi opowiadaniami, uspakajała go, udając że mu wierzy, i śmiała się zlekka aby uspokoić swoje sumienie.
Raz tylko usiłowała z litości zamącić tę nadzieję skazaną na zawód, ale skutek owej próby bardzo ją przestraszył. Twarz kapitana przybrała w jednej chwili wyraz zgrozy i niedowierzania, jakby ujrzał niebiosa pękające na dwoje.
— Ty — ty — ty przecież nie myślisz, że on utonął!
Bała się przez chwilę żeby nie stracił zmysłów, bo gdy był w zwykłem usposobieniu, wydawał jej się bardziej normalny niż innym ludziom. Tym razem po swem gwałtownem wzruszeniu wrócił do równowagi i serdecznego, ojcowskiego tonu.
— Nie niepokój się, moja duszko — rzekł z pewną przebiegłością: — morze nie zdoła go zatrzymać. On