do morza nie należy. Żaden z nas, Hagberdów, nigdy do morza nie należał. Popatrz na mnie; przecież nie utonąłem. Zresztą on nie jest wcale marynarzem; a jeśli nie jest marynarzem, będzie musiał wrócić. Nic nie może powstrzymać go od powrotu…
Oczy jego zaczęły się błąkać:
— Jutro.
Nigdy już więcej nie dotknęła tej kwestji, z obawy aby kapitan odrazu zmysłów nie stracił. Polegał na niej. Zdawała się być jedyną rozsądną osobą w całem mieście; i Hagberd nieraz winszował sobie głośno w jej obecności, że zdobył tak zrównoważoną żonę dla swego syna. Reszta miasta — wyznał jej to raz w przystępie irytacji — jest stanowczo dziwaczna. Jak ci ludzie patrzą na człowieka, jak się odzywają! Nigdy z nikim nie mógł się zżyć w tem mieście. Nie lubi tutejszych ludzi. Nie opuściłby nigdy swych stron, gdyby się nie było okazało, że jego syn upodobał sobie Colebrook.
Potakiwała mu w milczeniu, przysłuchując się cierpliwie u płotu i migając szydełkiem ze spuszczonemi oczami. Rumieńce wybijały się z trudnością na jej matowo białą cerę, pod niedbale zwiniętemi, obfitemi włosami barwy mahoniu. Ojciec jej był rudy jak marchewka.
Bessie miała okrągłe kształty i zmęczoną, wyblakłą twarz. Gdy kapitan Hagberd rozwodził się nad tem, jak niezbędnem jest posiadanie własnego domu, gdy wychwalał rozkosze domowego ogniska, uśmiechała się zlekka samemi wargami. Domowe rozkosze ograniczały się dla niej do pielęgnowania ojca przez dziesięć najlepszych lat jej życia.
Zwierzęcy ryk, wydostający się z górnego okna,
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.