— Czasem to brakuje mi z panem cierpliwości — odpowiadała.
Choć poszukiwał jeszcze syna przez gazety, nie obiecywał już nagrody za informacje; z mętną świadomością spaczonego mózgu wpoił sobie niewzruszone przekonanie, że osiągnął na tej drodze już wszystko czego można się było spodziewać. Nic więcej nie mógł sobie życzyć. Chodziło właśnie o Colebrook, pocóż dowiadywać się jeszcze? Panna Carvil chwaliła kapitana za rozsądek i oddziaływała na niego kojąco, podzielając jego nadzieje, które się obróciły w złudzenia, współczując jego manji, która zasłoniła przed nim prawdę i rzeczywistość — zupełnie tak samo jak inna choroba zamknęła oczy tamtego starca w sąsiednim domku na światło i piękno świata.
Natomiast wszystko co kapitan mógł sobie tłumaczyć jako zwątpienie — czy to zbyt chłodne potakiwania Bessie, czy poprostu brak uwagi z jej strony, gdy snuł swoje plany domowego ogniska z odzyskanym synem i synową — wszystko to irytowało go do tego stopnia, że miotał się i ciskał, rzucając spodełba złe spojrzenia. Wbijał szpadel w ziemię i chodził przed nim tam i z powrotem. Panna Bessie nazywała to jego humorami. Groziła mu palcem. Gdy po rozejściu się z nią w napadzie złości zobaczył ją znowu, wypatrywał z pod oka najlżejszej zachęty z jej strony, aby zbliżyć się do żelaznej barjery i nawiązać znowu ojcowskie i opiekuńcze stosunki.
Mimo całej zażyłości, która trwała już od kilku lat, nie rozmawiali z sobą nigdy nie przedzieleni barjerą lub płotem. Opisywał jej wszystkie wspaniałości nagromadzone dla urządzenia przyszłego ich domu, ale nie zaprosił jej ani razu aby je obejrzała. Żadne
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.