— Wpuścić pana? — wyszeptał stary Hagberd z niewypowiedzianym wstrętem.
— Mógłbym panu opowiedzieć trochę prawdziwych wiadomości o synu — i to najświeższych — jeśli pan ma ochotę ich posłuchać.
— Nie chcę — krzyknął Hagberd. Zaczął chodzić nieprzytomnie tam i z powrotem, trzymając szpadel na ramieniu i gestykulując wolną ręką. — Zjawia się tu taki drab, taki kpiarz, i mówi że coś jest nie w porządku. Mam lepsze wiadomości niż się panu wydaje. Wiem wszystko co mi jest potrzebne. I przez długie, długie, długie lata wiedziałem tyle ile mi było trzeba aby przetrwać do następnego dnia. Wpuścić pana, jeszcze czego! Coby Harry na to powiedział?
Postać Bessie ukazała się czarną sylwetą na tle parterowego okna i z trzaskiem otwierających się drzwi wypadła przed domek Carvilów, cała ciemna z czemś białem na głowie. Dwa głosy, które zaczęły nagle na dworze rozmawiać (usłyszała je z pokoju), przejęły ją takiem wzruszeniem, że nie mogła z siebie głosu wydobyć.
Kapitan Hagberd zdawał się szukać wyjścia z klatki. Nogi jego chlupotały w kałużach, które były rezultatem jego pracowitości. Potykał się o dziury w zniszczonej murawie. Nagle podbiegł naoślep ku ogrodzeniu.
— No, no, tylko spokojnie — rzekł z powagą człowiek u furtki, wyciągając ramię i chwytając go za rękaw. — Ktoś chciał pana nabrać. Oho, cóż to za strój ma pan na sobie? Słowo daję, to przecież żaglowe płótno od burzy! — Roześmiał się gromko. — Ależ dziwak bo dziwak z pana!
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.