Kapitan Hagberd wyrwał się nieznajomemu i zaczął się cofać lękliwie.
— To tylko na tymczasem — mruknął zgnębionym głosem.
— Co mu jest? — zwrócił się nieznajomy do Bessie z najzupełniejszą poufałością, rozważnym, pojednawczym tonem. — Nie chciałem starego nastraszyć. — Zniżył głos, jakby ją znał od lat. — Zaszedłem po drodze do fryzjera, żeby mię za dwa pensy ogolił, i tam mi powiedzieli, że on jest trochę dziwak. Stary był dziwakiem przez całe życie.
Kapitan Hagberd, spłoszony aluzją do swego ubrania, wycofał się i wrócił do domku, zabierając z sobą szpadel. Tamci dwoje u furtki, zaskoczeni nagłem trzaśnięciem drzwi, usłyszeli jeszcze łoskot zasuw, stuk zamka i echo nienaturalnego, bełkotliwego śmiechu za drzwiami.
— Nie chciałem go wcale zdenerwować — rzekł nieznajomy po krótkiem milczeniu. — Cóż to wszystko ma znaczyć? On przecież zupełnym warjatem nie jest.
— Gryzł się przez długie lata z powodu zaginionego syna — rzekła cicho Bessie, jakby go chciała usprawiedliwić.
— No więc ja jestem jego synem.
— Harry! — krzyknęła — i zamilkła.
— Pani zna moje imię? Pani przyjaźni się pewnie ze starym, co?
— On jest naszym gospodarzem — wyjąkała Bessie, chwytając się żelaznej barjery.
— Te dwie królicze klatki z pewnością są jego? — zauważył pogardliwie młody Hagberd — to akurat coś z czego mógłby być dumny. A może mi pani powie, kto to ten facet, który jutro przychodzi? Pani musi
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.