Obojgu jednocześnie jak gdyby zaparło oddech. Harry rozmyślał widocznie o tem co usłyszał; wreszcie rzekł bez rozdrażnienia, lecz z widocznem zakłopotaniem: — Nie rozumiem. Przecież ja ani nie pisałem, ani też… Mój kolega przeczytał to w gazecie i powiedział mi — dziś rano… Co? Co pani mówi?
Nadstawił ucha; Bessie szeptała pośpiesznie, a on słuchał czas jakiś, pomrukując niekiedy „tak“ i „rozumiem“. Wreszcie zapytał:
— Ale dlaczego nie dzisiaj?
— Pan mnie nie zrozumiał! — wykrzyknęła ze zniecierpliwieniem. Na zachodzie jasne pasmo światła pod chmurami zagasło. Znów się ku niej zlekka pochylił aby lepiej słyszeć, a głęboka noc pochłaniała doszczętnie szepczącą kobietę i mężczyznę słuchającego uważnie — majaczyły tylko ich twarze zbliżone poufnie, jakby sobie coś pieszczotliwie zwierzali.
Wyprostował się; szeroko-skrzydły cień kapelusza tkwił zawadjacko na jego głowie.
— Czy to nie głupia historja? — odwołał się do niej. — Jutro? No, no! Nigdy o niczem podobnem nie słyszałem. Więc to wszystko ma się stać jutro, a żadnego dzisiaj niema, o ile rozumiem.
Stała bez słowa i ruchu.
— A pani go podtrzymywała w tem dziwacznem wyobrażeniu — rzekł.
— Nigdy mu nie przeczyłam.
— Dlaczego?
— A poco miałam mu przeczyć? — broniła się. — Byłoby go to tylko unieszczęśliwiło. Zwarjowałby na dobre.
— Na dobre — mruknął Hagberd i usłyszał krótki, nerwowy śmiech Bessie.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.