Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie; to mój ojciec. Ja jestem niezamężna.
— Pani mi wygląda na ładną dziewczynę, droga panno Bessie — rzekł natychmiast.
Odwróciła twarz.
— Nie, doprawdy — czegoż on chce? Czy go kto zarzyna?
— Chce żeby mu dać herbaty. — Stała bez ruchu naprzeciw Hagberda, wysoka, z odwróconą głową i opuszczonemi, splecionemi rękami.
— Czy nie lepiej żeby pani tam poszła? — zaproponował, popatrzywszy przez chwilę na jej kark — płat olśniewająco białej skóry i miękkiego cienia nad ciemnym zarysem ramion. Chustka zsunęła się jej aż do łokci. — Za chwilę zleci się tu całe miasto. Ja trochę poczekam.
Schylił się aby podnieść jej chustkę, która upadła na ziemię; Bessie znikła. Przerzucił chustkę przez ramię, i zbliżywszy się otwarcie do okna, ujrzał potworną postać tłuściocha na fotelu, lampę nieosłoniętą kloszem, olbrzymią gębę ziewającą w wielkiej, płaskiej twarzy otoczonej sterczącemi nierówno włosami, a tuż obok głowę panny Bessie i jej postać do pasa. Krzyk ustał; roleta opadła. Harry pogrążył się w rozmyślaniu nad swem głupiem położeniem. Ojciec ma bzika; niema mowy aby się dostać do domu. Na powrót ani grosza; a tam w Londynie czeka głodny kolega, który zacznie myśleć, że Harry puścił go kantem. „Psiakrew!“ — mruknął. Pewnie że mógłby się włamać do mieszkania, ale nużby go za to wpakowali do ula bez dalszych ceregieli? Ostatecznie nie byłoby to nic wielkiego, tylko że bał się panicznie żeby go nie zamknięto, choćby przez omyłkę. Dreszcz go przeszedł na samą myśl o tem. Tupnął nogą w przemokłą trawę.