Bierz mnie, albo mnie nie bierz, mówię; a jeśli mnie weźmiesz, to…
Zanucił bardzo cicho urywek śpiewki, oparłszy się o ścianę:
Oh, ho, ho, Rio,
Bądźże mi zdrowa,
Dziewczyno miła,
Jedziemy do Rio, do Rio Grande.
— To taka śpiewka z pokładu — objaśnił. Zęby Bessie zaszczękały.
— Zimno pani — rzekł. — O, tu jest pani szmatka, którą podniosłem z ziemi. — Poczuła na sobie jego ręce otulające ją ciasno. — Proszę trzymać końce — rozkazał.
— Poco pan tu przyjechał? — zapytała, powstrzymując dreszcz.
— Po pięć gwinei — odrzekł szybko. — Nasza biba trwała trochę zadługo i wpadliśmy w tarapaty.
— Piliście? — rzekła.
— Przez trzy dni, naumór; rozmyślnie. To nie jest mój zwyczaj — niech pani tego nie myśli. Nic i nikt nie może wziąć mnie za łeb — chyba, że na to pozwolę. Umiem być twardy jak skała. Mój kamrat przeczytał gazetę dziś rano i mówi do mnie: „Ruszaj, Harry; kochający rodzic czeka. Pięć gwinei murowane“. No więc wytrząsnęliśmy wszystkie kieszenie na bilet. Głupi kawał, do licha!
— Zdaje mi się, niestety, że pan ma twarde serce — westchnęła.
— Dlaczego? Dlatego że uciekłem? Jakże, przecież chciał ze mnie zrobić gryzipiórka od adwokata — dla swojej własnej przyjemności. Rządził się w domu jak władca, a moja biedna matka podszczuwała go