Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

a z tą szuflą to niby co? On miał zawsze dziwny sposób okazywania miłości.
— Mogłabym go ugłaskać w przeciągu tygodnia — podsunęła nieśmiało.
Zanadto był głodny aby jej odpowiedzieć; a Bessie, trzymając ulegle talerz pod jego ręką, zaczęła szeptać ku niemu w górę śpiesznym, zdyszanym głosem. Słuchał ze zdumieniem, jedząc coraz wolniej i wolniej, aż wreszcie szczęki jego zupełnie przestały się ruszać.
— Jakto! Więc o to mu chodzi — rzekł z szyderstwem i wzrastającą pogardą. Nieopanowanym ruchem wytrącił jej talerz z ręki. Wybuchnął gwałtownemi przekleństwami.
Cofnęła sią przestraszona, opierając się ręką o ścianę.
— Niedoczekanie jego! — miotał się z wściekłością. — On się spodziewa! Spodziewa się tego po mnie — za swoje plugawe pieniądze!… Komu potrzebny jego dom? On wcale warjatem nie jest! Niech pani tego nie myśli. On chce tylko postawić na swojem. Chciał ze mnie zrobić nędznego gryzipiórka, a teraz chciałby mnie widzieć podłym, swojskim królikiem w kojcu! Mnie! Mnie! — Stłumiony, gniewny jego śmiech przeraził ją teraz.
— Cały świat ledwie mi starczy aby się swobodnie obracać — żebyś o tem wiedziała, ty — jak ci na imię? Bessie — a cóż dopiero nędzna klitka w jakimś kojcu. Żenić się! Chce żebym się ożenił i osiadł! Bardzo możliwe, że i dziewczynę mi wynalazł — do pioruna! A któż to ta kandydatka, jeżeli wolno zapytać?
Trzęsła się cała od bezgłośnych, suchych szlochów, ale zanadto był wzburzony i rozżalony by zauważyć jej cierpienie. Na samą myśl o tem co usłyszał gryzł