sobie palce z wściekłości. Okno się otworzyło z łoskotem.
— To kpiarz, to szpicel — wyrzekł apodyktycznie stary Hagberd miarowym tonem. Wydało się Bessie, że dźwięk jego głosu zaraża noc samą szaleństwem — że zsyła obłąkanie i klęskę na całą ziemię. — Teraz już wiem, dlaczego ci ludzie tutaj są tacy, moja duszko. To zupełnie naturalne! Przecież ten zwarjowany drab łazi tu wszędzie. Tylko się z nim nie zadawaj, Bessie, słyszysz? Bessie!
Zdawało się że oniemieli oboje. Stary wiercił się i mruczał coś do siebie u okna. Nagle krzyknął przenikliwym głosem:
— Bessie — ja ciebie widzę! Powiem Harry’emu.
Poruszyła się, niby chcąc uciec, lecz zatrzymała się i podniosła ręce do skroni. Wielki, niewyraźny cień młodego Hagberda ani drgnął, jakby był z kamienia. Nad ich głowami obłąkana noc żaliła się i wymyślała starczym głosem.
— Odpędź go, Bessie. To zwykły włóczęga. Ty potrzebujesz domu, własnego, porządnego domu. Ten człowiek nie ma domu — nie tak jak Harry. Harry przyjedzie jutro. Czy mnie słyszysz? Jeszcze jeden dzień — plótł z coraz większem podnieceniem — nic się nie bój, Harry się z tobą ożeni.
Jego obłąkany głos rozlegał się bardzo ostro na tle miarowego, głębokiego szumu fal, dudniących ciężko o zewnętrzną stronę morskiego wału.
— Będzie się musiał ożenić. Ożeni się, bo inaczej — rzucił groźne przekleństwo — wyrzucę go jutro za drzwi bez grosza w kieszeni i zostawię wszystko tobie. Zrobię to! Tylko tobie. Niech zdycha z głodu.
Okno się zamknęło.
Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.