Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dali o jakichś szczęśliwych wypadkach: jak ktoś tam otrzymał dowództwo statku, idącego do Chin — rzecz bardzo przyjemna; to znów w Japonii ktoś dobrze sobie żyje; tamten zaś we flocie syamskiej używa; w tem wszystkiem co mówili — w czynach swoich, w spojrzeniach, w całych postaciach — zdradzali punkt słaby, świadczący o pewnem zepsuciu, o postanowieniu przesunięcia się przez życie spokojnie i przyjemnie.
Jimowi ten plotkujący tłum, niby marynarzy, wydawał się z początku nie istotami ludzkiemi, lecz cieniami. W końcu jednak ciągnął go widok tych ludzi, dziwił się tym pozorom szczęścia przy tak małej dozie obowiązków, przy zupełnym braku niebezpieczeństw i przygód. I z czasem, obok początkowej pogardy, powoli zbudziło się nowe uczucie; i nagle porzucił myśl wracania do domu, a zapisał się na pomocnika kapitana na parowcu Patua.
Patua, był ta lokalny parowiec stary jak wzgórza, długi jak chart, zjedzony rdzą więcej niż porzucony dzban do wody. Należał do Chińczyka, wydzierżawiony był przez Araba, a komendantem na nim był rodzaj renegata Niemca z południowej Nowej Walii, bardzo wyklinającego publicznie swą ojczyznę, ale który na wzór zwycięzkiej politycznej siły Bismarka, brutalizował wszystkich, których się nie obawiał i przybierał minę „żelaznego” człowieka, w połączeniu z purpurowym nosem i rudemi wąsami. Gdy parowiec został wymalowany na zewnątrz, a wybielony wewnątrz, mniej więcej ośmset pielgrzymów znalazło pomieszczenie na jego pokładzie. Wpływali oni do niego trzema drogami, wpływali pchnięci wiarą i nadzieją otrzymania królestwa niebieskiego, wpływali z nieustannym hałasem i tupotaniem bosych nóg, bez słowa, bez szemrania, bez jednego po za siebie spojrzenia; i gdy usunięto wszystkie belki, dzielące pokład na części, rozleli się po nim na wszystkie strony, zajęli przód i tył jego, przelewali się na dół przez ziejące otwory, zapełnili