Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

płótnem i poszedłem na przód parowca. Otworzyłem klapę i usłyszałem bulgotanie wody. Spuściłem lampę jak mogłem najgłębiej i przekonałem się, że otwór do połowy wypełniony wodą. Wiedziałem już, że tam w dole musi być wielka dziura. — Umilkł.
— Tak — rzekł gruby urzędnik, uśmiechając się do bibuły; palce jego nieustannie skakały po papierze, nie wywołując stuku.
— Nie pomyślałem jeszcze o niebezpieczeństwie. Mogłem być trochę oszołomiony; wszystko to się stało tak spokojnie, tak nagle. Wiedziałem, że w parowcu niema innego spojenia, tylko tam w dziobie, gdzie pusta przestrzeń dzieli dno od dolnego pokładu. Wróciłem do kapitana, by mu to powiedzieć. Natknąłem się na drugiego maszynistę, który podnosił się z ziemi u stóp drabiny, wiodącej na pomost; zdawał się oszołomiony i powiedział mi, iż prawdopodobnie ma lewe ramię złamane; potknął się na jednym stopniu, a ja go wyprzedziłem.
Krzyknął: — Boże mój! to zgniłe, zardzewiałe żelaztwo rozpadnie się za chwilę, a przeklęty parowiec pójdzie na dno, jak bryła ołowiu!
Odepchnął mnie prawą ręką, wyprzedził i drapiąc się po drabinie — krzyczał. Lewe ramię wisiało bezwładnie. Zdążyłem za nim, by widzieć, jak kapitan rzucił się na niego i powalił go na plecy. Nie bił go więcej; pochylił się tylko nad nim, mówiąc gniewnie, lecz cicho. Zdaje mi się, że mówił mu, dlaczego u dyabła nie zatrzymał maszyny, zamiast wrzeszczeć na pokładzie.
Słyszałem jak powiedział.
— Ruszaj się! Leć, prędzej!
Przeklinał wciąż. Maszynista spuścił się po drabinie i poleciał, jęcząc przytem boleśnie...
Jim mówił powoli; przypominał sobie wszystkie szczegóły szybko i z nadzwyczajną dokładnością; mógłby stworzyć jakby echem te jęki maszynisty dla lepszego objaśnienia tych ludzi, domagających się faktów.