Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Czy ja wierzyłem w cuda i dlaczego pragnąłem ich tak gorąco? Czy to dla mego własnego dobra chciałem znaleźć cień usprawiedliwienia dla tego młodego chłopca, któregom nigdy przedtem nie widział, ale którego sam wygląd dodał jakiegoś osobistego interesu do myśli, zbudzonych wiadomością o jego słabości, zaniepokoił i przestraszył, jak ostrzeżenie przed zgubnym losem, czyhającym na nas wszystkich, których młodość w dniach swoich podobna była do jego młodości?
Zdaje mi się, że taka była tajemnicza pobudka mych pragnień. Niema wątpliwości, że oczekiwałem cudu. Jedyna rzecz, która mnie teraz po takim przeciągu czasu uderza, jako nadzwyczajna, to bezmiar mej głupoty. Doprawdy, miałem nadzieję usłyszeć od tego wynędzniałego, poturbowanego chorego zaklęcie na rozproszenie tych mar wątpliwości. Musiałem być w rozpaczliwym nastroju ducha, kiedy nie tracąc czasu, po kilku obojętnych i przyjacielskich sentencyach, na które odpowiedział chętnie, jakby to zrobił każdy przyzwoity chory, rzuciłem wyraz Patna, spowity w delikatne pytanie, jak w miękki jedwab.
Byłem tak delikatny egoistycznie; nie chciałem go przerazić, ale nie przez troskliwość o niego; nie czułem gniewu, ani żalu, jego losy nic mnie nie obchodziły, nie szło mi o jego zbawienie. Zestarzał się dopuszczając się małych występków, nie mógł wzbudzać już ani ohydy, ani litości.
Powtórzył Patna pytająco, zdawał się natężać uwagę i rzekł: — Ach, tak! Ja tu jestem dobrze znany w tych okolicach. Widziałem, jak odpływała.
Chciałem okazać oburzenie, słysząc takie kłamstwo, ale on dodał łagodnym tonem: — Pełna była gadów!
To kazało mi zamilknąć. O czem on mówi? Niepewne widmo strachu w głębi szklistych źrenic, stanęło i patrzyło na mnie bacznie.
— Wyrzucili mnie z mego barłogu w połowie