Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 057.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niż patrzeć na tonący okręt. Mógłbym patrzeć na tonący okręt i palić fajkę dzień cały. Dlaczego nie oddają mi mojej fajki? Paliłbym sobie, pilnując tych ropuch. Okręt przepełniony był niemi. Trzeba było je pilnować, pan rozumie!
Mrugnął okiem figlarnie.
Z głowy mojej pot kroplami spadał na niego, mundur mój przylgnął do mokrych pleców; popołudniowy wietrzyk wdzierał się przez otwarte okna, ciężkie fałdy firanek poruszały się na metalowych kijach, kapy pustych łóżek powiewały wzdłuż całej linii, a ja drżałem zziębnięty do szpiku kości. Łagodny wiatr podzwrotnikowy igrał sobie w tej nagiej sali szpitalnej, jak wiatr zimowy w starej, pustej stodole u nas.
— Niech pan mu nie daje w pasyę wpadać — krzyczał zdaleka rozpaczliwie gniewny głos, który, obijając się o mury, robił wrażenie głosu, dobywającego się z tunelu.
Palce, jak szpony, wpijały się w moje ramię: spoglądał na mnie z pod oka porozumiewawczo.
— Okręt przepełniony był niemi, pan wiesz, a my musieliśmy uciekać skrycie — szepnął nadzwyczaj pośpiesznie.
— Wszystkie różowe, wielkie jak brytany, z okiem na szczycie głowy i pazurami naokoło wstrętnych paszcz. Oh! O-o-h!
Szybkie rzuty, wywołane jakby galwanicznym prądem, uwydatniały pod cienką kołdrą zarysy chudych, ruchliwych nóg; puścił moje ramię i chwytał coś w powietrzu; ciało jego drgało przeciągle, jak rozluźniona struna harfy, a gdy spojrzałem w dół, straszna groza przedarła się przez szkliste jego spojrzenie.
Natychmiast twarz starego żołnierza o szlachetnych, spokojnych zarysach, znikła z oczu moich, zepsuta wyrazem podstępnej chytrości, wstrętnej obawy i rozpaczliwej zgrozy. Powstrzymał krzyk.