Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 086.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

grunt z pod nóg usuwa? — nie wiem. Całe dwa tygodnie oczekiwał w „Domu Marynarzy”, a że tam jednocześnie było kilku innych, zebrałem o jego zachowaniu się pewne wiadomości. Zdaniem tych ludzi, Jim był ponurą bestyą. Cały ten czas spędził na werandzie, leżąc na bujaku, wstając tylko do jedzenia, lub późnym wieczorem, i włóczył się wówczas samotnie, oderwany od swego otoczenia, niezdecydowany, milczący, jak duch, nie mający domu, by go nawiedzać.
— Nie wiem, czy powiedziałem przez cały ten czas trzy słowa do jakiej żywej istoty — rzekł, i zaraz dodał:
— Jeden z tych ludzi z pewnością wypaplałby coś, o czem ja postanowiłem nie rozmawiać, a nie chciałem, by doszło do jakiejś sprzeczki. Nie! nie wtedy! Byłem zanadto... zanadto... Nie byłem do niej usposobiony...
— Więc belka wytrzymała?
— Tak — szepnął — wytrzymała. — A teraz, przysięgam panu, że czułem, jak ustępowała mi pod ręką.
— Czasami stare żelaztwo ogromnie jest wytrzymałe — rzekłem.
Oparty o tylną poręcz fotelu, z nogami sztywno wyciągniętemi i obwisłemi rękami, kilkakrotnie kiwnął głową. Trudno sobie wyobrazić coś smutniejszego. Nagle podniósł głowę i wyprostował się.
— Ach! jakaż sposobność zmarnowana! Boże mój! jak zmarnowana! — krzyknął, ale to ostatnie słowo brzmiało jak jęk, bólem wydarty.
Znów siedział w milczeniu, strasznie tęsknym wzrokiem patrząc w dal, jakby szukając tej zmarnowanej okazyi odznaczenia się; rozwarte nozdrza chwytać się zdawały upajającą woń tej zmarnowanej sposobności. Jeżeli myślicie, że patrzyłem spokojnie na to, to wyrządzacie mi krzywdę!
Ach! jakąż ten biedak miał imaginacyę! Widziałem w tem spojrzeniu, wlepionem w noc cie-