Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

To były rzeczy przechodzące kompetencye sędziów; była to subtelna, chwilowa sprzeczka o istotnych prawdach życiowych i ona sędziego nie potrzebowała. Potrzebowała wspólnika, pomocnika. Czułem, na jakie ryzyko narażam się, jeżeli dam się wciągnąć w to i będę zmuszony wziąć udział w dyspucie, nie dającej się roztrzygnąć, jeżeli się zechce pozostać uczciwym względem tych wszystkich urojeń zaszczytnych, mających swoje prawa i dla mniej chlubnych, mających swe wymagania. Nie mogę wytłómaczyć wam tego, gdyż nie widzieliście go i słyszycie to opowiadanie już z drugich ust, jak dziwnie pomieszane były moje odczucia. Zdawało mi się, że jestem stworzony do zrozumienia rzeczy niepojętych — a nieprzyjemności tego odczucia nie mogę z niczem porównać.
Musiałem patrzeć na tę umowę, ugodę, co to czai się na dnie każdej prawdy, w zasadniczej szczerości fałszu. Zwracał się on zarazem do strony, wiecznie do światła dziennego zwróconej, i do tamtej strony nas samych, co to jak druga powierzchnia księżyca, egzystuje skrycie w wiecznej ciemności, z bojaźliwem, bladem światłem, ukazującem się tylko czasami na brzegach.
Zachwiał mną. Przyznaję się do tego. Okoliczność była ciemna, nic nie znacząca — jak sobie chcecie, jakiś zgubiony młokos, jeden na milion — ale o to chodziło, że on był z dobrego rodzaju; wypadek, zupełnie pozbawiony doniosłości, jak naprzykład zalanie wodą mrowiska, a jednak tajemnica jego zachowania się działała na mnie tak, jak gdyby on był jednostką stojącą na czele jemu podobnych jednostek, jak gdyby niejasna prawda tak znaczącą była, iż groziła pojęciom o ludzkości całej...
Marlow umilkł, by zapalić nanowo gasnące cygaro, zdawał się zapominać zupełnie o tej historyi i nagle znów mówić zaczął:
— To moja wina, naturalnie. Nie należało się tem interesować. To było moją słabością. Jego