Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

słabość była innego rodzaju. Moja polegała na tem, że nie odróżniałem rzeczy przypadkowych — zewnętrznych.
Nie zwracałem uwagi na łachmany gałganiarza, jak również na cienką bieliznę innego człowieka.
Spotykałem tylu ludzi — ciągnął dalej z odcieniem smutku — spotykałem najrozmaitszych — a widziałem w nich tylko ludzką istotę. Jakiś przeklęty, demokratyczny rodzaj widzenia, lepszy zapewne od zupełnej ślepoty — ale dla mnie korzyści nie przynoszący — upewniam was. Ludzie oczekują, by brano pod uwagę ich cienką bieliznę. Ale ja nie mogłem nigdy zdobyć się na entuzyazm dla tych rzeczy.
O! to wada, wielka wada; i oto przychodzi piękny wieczór; gromadka ludzi leni się zasiąść do wista — i słuchają opowiadania...
Umilkł znów, czekając na zachęcającą uwagę może, ale nikt się nie odezwał; tylko sam gospodarz, jakby spełniając obowiązek — szepnął:
— Tak subtelnym jesteś, Marlowie?
— Kto? ja? — rzekł Marlow cichym głosem. — O nie! to on nim był; pomimo wszelkich moich usiłowań, by otworzyć całą osnowę sprawy, braknie mi niezliczonych odcieni — tak były delikatne, a tak je trudno oddać w bezbarwnych słowach. Bo on komplikował sprawy przez swą prostotę — biedny chłopak!... Na Jowisza! on był zadziwiającym. Oto siedział i mówił, że tak, jak go widzę własnemi oczami, tak on, nie bałby się niczego — i wierzył w to najzupełniej. Powiadam wam, że to było bajecznie niewinne, a zarazem piramidalne!
Śledziłem go skrycie, jak gdybym podejrzewał, że ma względem mnie jakieś niedobre zamiary.
Był przekonany, że nie było nic takiego, czemuby on nie potrafił stawić czoła. Jeszcze gdy był „małym bębnem”, przygotowywał się do wszystkich trudności, jakie go na lądzie lub wodzie spo-