Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci, stojącej w milczeniu za ich plecami, jak niewzruszony ciemnooki poborca podatków. Och! tak, musiał to być wspaniały widok! On widział to wszystko, mógł o tem mówić z pogardą i goryczą; on za pomocą szóstego zmysłu ogarnął to wszystko, tak przynajmniej wnioskuję, gdyż przysięgał mi, że trzymał się na uboczu, nie rzucając ani jednego spojrzenia ani na nich, ani na łódź! Wierzyłem mu. Przypuszczam, że on zanadto zajęty był groźnem pochylaniem się parowca, tą groźbą odkrytą w chwili najzupełniejszego bezpieczeństwa — zahypnotyzowany był widokiem miecza, wiszącego na włosku ponad jego pełną imaginacyi głową.
Przed jego oczami żadnego ruchu i mógł bez przeszkody wystawić sobie, jak ciemna linia nieboskłonu podniesie się dla niego, jak również spokojna powierzchnia wód; widział roztwierającą się przepaść, beznadziejną walkę, sklepienie niebios, zamykające się na zawsze nad jego głową, jak sklepienie grobu — bunt, młodego życia — okropny koniec! Mógł! Na Jowisza! ktoby nie mógł? A musicie pamiętać, że on był artystą w pewien właściwy sobie sposób: biedak, był obdarowany władzą szybkich, przewidujących wizyj. To, co widział, zmieniło go w zimny głaz od stóp aż do karku; ale w głowie jego gorączkowo pląsały myśli: były to pląsy ślepych, kulawych myśli — wir strasznych kalek.
Czy nie mówiłem wam, że spowiadał się przedemną, jak gdybym miał władzę odpuszczania grzechów. Zagrzebał się głęboko, głęboko w nadziei mojej absolucyi, która jemu na nicby się nie przydała.
Była to jedna z tych spraw, w której żaden człowiek pomódz nie może; gdzie Stwórca sam zdaje się opuszczać grzesznika, by go zostawić własnemu losowi. Trzymał się na przeciwnym brzegu mostu, jak mógł najdalej od toczączej się o łódź walki, która nabierała barwy szaleństwa, połączonego z ta-