Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na siwych kosmykach włosów, z twarzą ciemną, która jeszcze ciemniejszą się wydawała wskutek pokrywających ją zmarszczek — objaśnił, że wiedział, iż coś złego dzieje się z parowcem, ale nie było rozkazu; nie przypomina sobie, by wydano jaki; więc pocóż miał porzucać ster?
Na inne pytania wzruszył szerokiemi ramionami i oświadczył, że nigdy mu to przez myśl nie przyszło, by biali ludzie mogli ze strachu uciekać z parowca. I teraz temu nie wierzy. Musiały być jakieś tajemnicze przyczyny. On dobrze wie o tem. Był on człowiekiem wielkiego doświadczenia i chce, by biały Tuan (pan) wiedział — zwrócił się do Brierlego, który nie podniósł nawet głowy — że on nauczył się wielu rzeczy, służąc białym ludziom na morzu przez bardzo wiele lat — i nagle uniesiony, zaczął wymieniać dziwnie brzmiące nazwiska zmarłych kapitanów, zapomnianych okrętów. Przerwano mu w końcu. Nastała cisza w sądzie — cisza nieprzerywana trwała parę minut i przeszła powoli w szept. Ten epizod wywołał sensacyę; w drugim dniu badania zrobił wrażenie na wszystkich obecnych; jeden tylko Jim siedział zasępiony na końcu pierwszej ławki i nie spojrzał nawet na tego dziwnego świadka, mającego jakąś tajemniczą teoryę obrony.
I tak ci dwaj biedacy nie puszczali steru na tym parowcu, nie mającym już drogi do przebycia tam, by ich śmierć znalazła, gdyby im była przeznaczoną. Biali nie rzucili im jednego spojrzenia, zapomnieli zapewne o ich egzystencyi. Z pewnością Jim nie pamiętał o nich. Pamiętał, że nic zrobić nie może teraz, gdy sam pozostał. Nic innego nie pozostaje, tylko utonąć z parowcem. Niema potrzeby przeciwdziałania temu, A to co? czekał w milczeniu zesztywniały w pojęciu jakiejś bohaterskiej dyskrecyi. Wołano go pocichu.
Pierwszy maszynista przebiegł ostrożnie most i pociągnął go za rękaw.