Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, walczących przy łodzi — odskoczył nagle w tył, wzniesionemi rękami chwytał powietrze, zachwiał się i upadł. Nie upadł właściwie, zsunął się powoli w siedzącą pozycyę.
— Był to chłopiec o bladej, wynędzniałej twarzy, z poszarpanemi wąsami. Spełniał obowiązki trzeciego maszynisty — dodał:
— Umarł — rzekłem, gdyż słyszałem coś o tem na sądzie.
— Tak mówią — odparł z ponurą obojętnością. — Ja o tem nie wiem. Słabe serce. Podniecenie. Wyczerpanie. Dyabli wiedzą! he! he! Widać by to, że i on również nie chciał. Czy to nie śmieszne? Niech mnie djabli porwą, jeżeli nie zgłupiał do tego stopnia, że sam był przyczyną swej śmierci! Obałamucony był — zmuszony do tego na Boga! tak jak ja!... Ach! Gdyby siedział sobie spokojnie; gdyby odesłał ich do wszystkich dyabłów, gdy przyszli wyciągać go z hamaku, mówiąc, że parowiec tonie! Gdyby stał tu z rękami w kieszeniach i wymyślał mu tylko.
Wstał, pięść zacisnął, spojrzał na mnie i znów usiadł.
— Stracona sposobność, co? — szepnąłem.
— Dlaczegóż pan się nie śmiejesz? — rzekł. — To żart z piekła rodem. Słabe serce! Czasami żałuję, że moje takiem nie było.
— To mnie zirytowało.
— Doprawdy? — zawołałem z głęboką ironią,
— Tak. Nie możesz pan tego zrozumieć? — krzyknął.
— Nie wiem, czego mogłeś chcieć więcej — odparłem gniewnie. Rzucił mi zupełnie niezrozumiałe spojrzenie. Ten pocisk również nie trafił do celu, a on był człowiekiem, nie troszczącym się o chybiające strzały. Na honor, on był za mało podejrzewającym; z nim nie można było prowadzić pięknej gry. Rad byłem, że mój pocisk chybił — że on nawet nie usłyszał lotu strzały.