Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 111.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdawał się wyższym od muru; wznosił się jak skała nad łodzią... Chciałem umrzeć — krzyknął.
— Wracać już nie mogłem. Skoczyłem jakby do jakiejś studni, w czarną bezdenną przepaść..... w wiekuistą głęboką dziurę!...



ROZDZIAŁ X.


Patrzył na swe skupione palce i rozszczepił je znowu. To było wielką prawdą: wskoczył w wiekuistą, głęboką dziurę! Zleciał z wyżyny, na którą się już nigdy więcej nie wdrapie. Tymczasem łódź płynęła dalej. Było zbyt ciemno, by się mogli widzieć nawzajem, a przytem oślepiała ich ulewa. Zdawało im się, że przepływają przez jakąś jaskinię. Plecami zwrócili się do wichru, myśląc, że to już koniec świata nadszedł z tą powodzią i piekielną ciemnością.
Morze dźwięczało „jak dwadzieścia tysięcy rondlów”, to jego, nie moje porównanie. Mnie się zdaje, że tylko pierwszy wybuch orkanu był straszny i on sam przyznał na sądzie, że wzburzenie morza nie przeszło zwykłych granic.
Skulił się w łodzi i rzucił z pod oka spojrzenie po za siebie. Ujrzał żółte światełko na szczycie masztu, zdające się być gwiazdą, mogąca zniknąć w każdej chwili.
— Struchlałem widząc je tam jeszcze — rzekł.
Oto co powiedział. Przeraziła go myśl, że katastrofa jeszcze nie nadeszła. Niema wątpliwości, że pragnął, by się ta rzecz okropna stała jaknajprędzej. Nikt z siedzących w łodzi nie odzywał się. W tej ciemności zdawała się lecieć, ale rzeczywiście nie odpłynęła jeszcze daleko.
Nawałnica poszła dalej; straszny, mrożący krew w żyłach huk morza towarzyszył jej i ścichł w oddali. Teraz słychać było tylko szum fal, obijających