Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wystawiony zostałeś na próbę!
— Przechodzącą granicę — podchwycił szybko — z taką zgrają nie miałem żadnej nadziei wyjścia! A teraz tak byli przyjacielscy, tak piekielnie przyjacielscy! Jesteśmy razem w jednej łodzi, więc żyjemy sobie w zgodzie. Ani trochę nie dbają już o Jerzego. Musiał w ostatniej chwili skoczyć po coś do swego hamaku, no! i został. Ten chłopiec był skończonym głupcem. Bardzo smutno, naturalnie... spojrzeli na mnie... ale przecie skoczyłem, czy nie? Milczałem. Niema słów na to, co chciałem im powiedzieć. Gdybym tylko otworzył usta, wtedy wyłbym, jak dziki zwierz. Zadawałem sobie pytanie. kiedy ja się obudzę z tego okropnego snu?
Wołali na mnie głośno, bym zbliżył się do nich i wysłuchał, co kapitan ma do powiedzenia.
Przed wieczorem z pewnością dojrzy nas jakiś okręt, których mnóstwo kręci się po tej handlowej linii; już tam na północo-zachodzie widać jakby obłoczek dymu.
Doznałem okropnego wrażenia, ujrzawszy tę delikatną plamkę ciemnej mgły, przez którą widziałeś linię, łączącą morze z niebem.
Krzyknąłem, że doskonale ztąd słyszeć mogę.
Kapitan zaczął wymyślać głosem ochrypłym, przypominającym krakanie ptaka. Ani myśli zrywać sobie głosu dla mojej wygody.
— Czy lękasz się, że cię na brzegu usłyszą? — spytałem.
Rzucił mi spojrzenie, w którem malowała się chęć rozdarcia mnie na sztuki. Główny maszynista radził, by mi zrobił ustępstwo. Mówił, że w mej głowie coś nie w porządku. Tamten wstał, jak wielki kloc z mięsa i tłuszczu złożony i... gadał... gadał...
Jim umilkł zamyślony.
— O czemże? — spytałem.
— A czyż ja dbałem o to, jaką historyę oni chcą wymyślić? — krzyknął. — Mogli sobie mówić, co im się żywnie podoba, To ich interes. Ja znam