Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śloną frazeologią, jakiej użyłaby maszyna, gdyby mówić umiała.
Głowa głównego urzędnika wyłaniała się z po za papieru, czoło tak białe było, jak alabaster.
Kilka zapytań podano sądowi.
Pierwsze odnosiło się do kwestyi, czy parowiec pod każdym względem zdatny był do odbycia podróży?
Sąd odpowiedział przecząco.
Następny punkt, przypominam sobie, roztrząsał sprawę, czy w chwili wypadku parowiec właściwie był kierowany i pozostawał pod opieką dobrych marynarzy? Odpowiedziano: tak, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, następnie oświadczono, że właściwej przyczyny wypadku nie odkryto.
Jakieś pływające szczątki rozbitego okrętu zapewne.
Pamiętałem i ja, że w owym czasie zawiadomiono o zniknięciu norweskiej barki, naładowanej drzewem; takie barki bardzo często przewraca orkan i one pływają miesiące całe — tworząc rodzaj morskich syren, czyhających na okręty i rozbijających je w noc ciemną.
Takie błąkające się trupy są dość pospolite na północnym Atlantyku, który nawiedzany jest wszystkiemi okropnościami morza — mgłą, lodowemi górami, zatopionemi okrętami i ponuremi, długotrwałemi wichrami, które wysysają jak wampiry siłę, gniotą ducha, odbierają wszelką nadzieję i człowiek się czuje pustą skorupą.
Ale tam — na tych morzach — wypadek był dość rzadki i wyglądał jak specyalna niełaska Opatrzności, pragnącej śmierci jednego biedaka, a na Jima sprowadzającej — gorzej niż śnierć.
Zamyśliłem się o tem i czas jakiś słyszałem tylko głos urzędnika, nie rozumiejąc słów
Ale po chwili zacząłem odróżniać pojedyncze wyrazy: ...najzupełniej nie pamiętając o swych obowiązkach... mówił.