Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dawane mu przez ludzi? Ot, taki człowiek jest niepotrzebny! Podniósł rękę i dawał znaki komuś, idącemu ulicą.
— Potrzebował pieniędzy, więc dopuściłem go do współki. Grzechem byłoby odrzucać taką osobliwość i — zostałem okradziony! Zapiekło mnie to do żywego, ale ponieważ mam zwyczaj zapatrywać się na rzeczy tak, jak się one przedstawiają, więc powiedziałem sobie: jeżeli muszę koniecznie dzielić się, to już wolę z takim człowiekiem, jak Robinson! Pozostawiłem go w hotelu, przy śniadaniu, a sam przyszedłem do sądu, bo mam pewną myśl.
— A! dzień dobry, kapitanie Robinson... ...Mój przyjaciel... kapitan Robinson.
Wychudły patryarcha, w białem ubraniu i czapce z zielonym daszkiem na głowie, trzęsący się ze starości, zbliżał się ku nam i stanął, wspierając się rękami na lasce od parasola. Długa, biała broda spadała mu na piersi. Zmrużył pomarszczone powieki i patrząc na mnie ze zdumieniem, mówił uprzejmie, chwiejąc się:
— Dzień dobry panu. Jak się pan ma?
— Trochę głuchy — rzekł mi Chester.
— Jakto, więc ciągnąłeś go sześć tysięcy mil w celu kupienia taniego statku? — pytałem.
— Rzuciwszy jedno na niego spojrzenie, obwiózłbym go dwa razy wokoło kuli ziemskiej — odparł z wielką energią Chester.
— Teraz statek naszą będzie własnością, bo czyż to moja wina, że wszyscy właściciele statków i wszyscy komendanci w całej Australii okazali się gromadą głupców? Raz w Anklandzie trzy godziny rozmawiałem z jednym człowiekiem.
— Przyślij okręt — mówiłem — przyślij okręt. Dam ci połowę pierwszego ładunku, eksploatacya kosztować cię nie będzie, chcę puścić interes w ruch.
A on na to:
— Nie zrobiłbym tego, choćby na świecie ca-