Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 009.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

piecznego czyhało w pokoju i za pierwszym mym ruchem miało rzucić się na mnie.
A w tym pokoju niewiele było rzeczy — wiecie jak takie sypialne pokoje są urządzone.
Łóżko zakryte kotarą, dwa, czy trzy krzesła i stół do pisania. Wielkie szklane drzwi prowadziły na werandę; on stał z twarzą ku nim zwróconą. Zmierzch zapadał; z wielką ostrożnością zapaliłem świecę, wyglądało to na jakiś czyn nielegalny.
Wówczas nie ulega wątpliwości, że on przeszedł ciężkie chwile, ale i ja również, do tego stopnia, iż wyznać muszę, że wysyłałem go w duchu do dyabła, albo przynajmniej na „Walpole Reef”.
Kilka razy przychodziło mi na myśl, że pomimo wszystko, Chester może był jedynym człowiekiem, mogącym w tem nieszczęściu poradzić.
Ten dziwny idealista znalazł odrazu praktyczne dla niego zastosowanie, nieomylne, jak się zdawało.
Pisałem, pisałem wciąż, załatwiłem się z zaległą korespondencyą i zabrałem się do pisania do osób, nie oczekujących odemnie listów.
Od czasu do czasu rzucałem na niego ukradkowe spojrzenie. Stał na miejcu, ale konwulsyjne drgania wstrząsały nim, a w ciężkim oddechu poruszały się jego ramiona.
Walczył, walczył — tchu mu brakło. Płomyczek świecy wywoływał długie cienie, zdające się mieć ponurą świadomość; meble w swej nieruchomości wyczekiwać się zdawały. Stawałem się imaginacyjnym, skrobiąc tak po papierze, i chociaż gdym pisać przestawał, zupełna cisza zalegała pokój, odczuwałem ten chaos i nieład myśli, wywoływany przez groźny gwałtowny zgiełk — orkanu morskiego naprzykład. Może który z was rozumie, co ja chcę przez to powiedzieć. — Czy znacie tę mieszaninę niepokoju, rozpaczy, irytacyi, ogarniającej człowieka wszechwładnie — bardzo nieprzyjemnej, ale dobrze świadczającej o naszej wytrzymałości.