Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 024.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Doprawdy trudnoby temu uwierzyc. Była to okoliczność, która nikomu na myśl przyjść nie mogła! Ten mały maszynista z „Patny”, nie mogąc znaleźć zajęcia odpowiedniego dla marynarza, przyjął miejsce dozorcy przy młynie.
„Nie mogłem znieść widoku jego — pisał Jim z jakiegoś portu, o siedmset mil oddalonego od miejsca, gdzie powinien był się znajdować.
„Jestem tymczasowo na służbie w „Egström et Blake", kupczykiem okrętowym. Powołałem się, wstępując na służbę, na pana, a gdybyś pan raczył napisać słówko, polecając mnie, to pozostałbym tutaj”.
Byłem przywalony gruzami zamków, które budowałem w imaginacyi, ale naturalnie prośbę jego spełniłem.
Zanim rok upłynął, los zapędził mnie w tamte strony i miałem sposobność widzenia się z nim.
Był jeszcze w „Egström et Blake” i spotkaliśmy się w tak zwanym „salonie” za sklepem.
Właśnie wrócił ze swego zajęcia i stanął przedemną ze spuszczoną głową.
— Co masz mi o sobie do powiedzenia? — spytałem, gdyśmy zamienili uścisk ręki.
— Co już panu pisałem, nic więcej — odparł krótko.
— Czy tamten wypaplał, czy co? — spytałem.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się smutnie.
— O nie! nic nie powiedział. Tajemnica ta pozostała między nami. Jak tylko przychodziłem do młyna, przybierał minę bardzo tajemniczą, mrugał na mnie od czasu do czasu, jakby chcąc powiedzieć „co my wiemy, to wiemy...”
Jim, mówiąc te słowa, rzucił się na krzesło i głowę spuścił.
Pewnego dnia znaleźliśmy się sam na sam i on tak prawić zaczął:
— A co, panie Jakóbie — nazywał mnie tam Jakóbem, jak gdybym był synem gospodarza — znów