Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chciał je chronić od blasku słonecznego; trzeci wyciągnął nogę i szybkim ruchem znów ją zgiął.
Nie schodząc z konia, przyglądałem mu się badawczo, ale nie — ani drgnął.
I gdy tak patrzyłem na niego, szukając śladów życia na jego twarzy, coś jak cień przesunęło się po jego czole.
Był to cień tego motyla. Spojrzyj pan na kształt tych skrzydeł. Ten gatunek fruwa szybko i wysoko.
Podniosłem głowę i ujrzałem go. Pomyślałem — czy to możliwe? Nagle straciłem go z oka! Zeskoczyłem z konia i pomalutku, prowadząc konia i trzymając rewolwer, szukałem go oczami i w górze i w dole — wszędzie! Nareszcie ujrzałem go siedzącego na kupce nawozu o dziesięć kroków dalej. Serce tłuc się w piersiach zaczęło. Puściłem konia, a trzymając rewolwer w jednej ręce, drugą zerwałem miękki filcowy kapelusz z głowy. Krok jeden, drugi... Siedzi... Stop! Mam go! Gdym się podniósł z ziemi, drżałem jak liść ze wzruszenia, a gdy rozwarłem te cudne skrzydła i przekonałem się, jakiego nadzwyczajnego okazu stałem się panem, uczułem zawrót głowy, a nogi tak mi dygotały, iż musiałem usiąść na ziemi. Gorąco pragnąłem zdobyć taki okaz już wówczos, gdym zbierał dla profesora. Odbywałem dalekie podróże, ponosiłem rozmaite ofiary; marzyłem o nim we śnie i oto niespodzianie — trzymam go w palcach, jako moją własność!
Ostatnie słowa wymówił cichym głosem i powoli cofnął wzrok z mojej twarzy. Gorliwie i w milczeniu zaczął nakładać tytoniem fajkę o długim cybuchu, a dotykając palcem jej otworu, spojrzał na mnie znacząco.
— Tak, drogi przyjacielu. Dnia tego niczego nie pragnąłem, dokuczyłem porządnie wrogowi memu; byłem młody, silny; posiadałem przyjaźń, miłość kobiety, dziecko, a nawet to, o czem we śnie marzyłem, wpadło mi teraz do rąk!