Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sza, ale to przechodziło moją zdolność przewidywania.
Nie dał mi zapomnieć, jak dalece był imaginacyjnym, a ludzie imaginacyjni w każdym kierunku dalej sięgają, jak gdyby ich kotwica życiowa dłuższą liną była obdarzona.
Tak sięgają daleko, że czasami rozpijają się.
Być może, iż ubliżałem mu taką bojaźnią. Czy ja wiedzieć mogę? Nawet Stein nie umiał nic innego powiedzieć po za tem, że go uważa za romantyka. Ja wiedziałem tylko, że on był jednym z naszych. Po cóż, u licha, był romantykiem?
Opowiadam wam moje uczucia i myśli, bo nie wiele mam o nim do powiedzenia. On istniał dla mnie, i tylko przezemnie istnieje on dla was. Prowadziłem go za rękę, paradowałem z nim przed wami.
Czy moje obawy były słuszne? Nie umiem powiedzieć dziś nawet. Wy może lepiej to osądzić potraficie, gdyż, jak mówi przysłowie, na uboczu stojący widz najlepiej grę rozumie.
W każdym razie były one zbyteczne.
Życie Jima cudownie się ułożyło, powinienem być zachwycony, bo to jest zwycięztwo, do którego i ja przyłożyłem rękę; ale nie jestem tak zadowolony, jak mógłbym się tego spodziewać.
Zadaję sobie pytanie, czy rzeczywiście wyrwał się z tej mgły, w której tonął, biedny, zbłąkany, gorąco pragnący odzyskać skromne swe miejsce w szeregach. A przytem, ostatnie słowo jeszcze nie wypowiedziane — zapewne nigdy niem nie będzie. Czyż życie nasze nie jest za krótkie na to pełne wypowiedzenie się, będące nieustannym naszym zamiarem? Przestałem wyczekiwać na te ostatnie słowa, których brzmienie, gdyby mogło być wydane, zatrzęsłoby ziemią i niebem.
Nigdy nam czasu nie starczy na wypowiedzenie ostatniego słowa — ostatniego słowa naszej miłości, pragnień, wiary, poddania się, buntu.