Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zastępowało zdziwienie, zainteresowanie, wraz z młodzieńczą gotowością.
O takiej to okazyi on marzył. Nie wiedział, czem zasłużył na to, bym ja... czemu zawdzięcza... i to Stein, kupiec, chce... ale to mnie głównie... Nie pozwoliłem mu na dalsze wynurzania się. Nie umiał swej wdzięczności sformułować, a sprawiała mi ona niewypowiedzianą przykrość. Powiedziałem mu, że jeżeli komu tę okazyę zawdzięcza, to chyba staremu Szkotowi, o którym nigdy nie słyszał, który umarł przed wielu laty, zostawiając we wspomnieniu niewielu ludzi sławę rzadkiej uczciwości. Właściwie więc nie należą się nikomu jego podziękowania. Stein oddaje pierwszemu lepszemu młodzieńcowi to, co sam od innego w latach młodych otrzymał, a ja tylko to zrobiłem, że wymieniłem jego nazwisko.
Na te słowa Jim rozpromienił się i miętosząc w palcach kawałek papieru, powiedział zakłopotany, iż wie, że ja mu zawsze ufałem.
Przyznałem, że tak się rzecz miała i po chwili dodałem, iż pragnę, by szedł za moim przykładem.
— Alboż tak nie uczyniłem? — spytał niepewnym tonem i coś szepnął o braku sposobności, następnie głośno zapewniać zaczął, iż nigdy nie pożałuję, że obdarzyłem go zaufaniem — bo... bo...
— Zechciej-że zrozumieć — przerwałem mu — że to nie leży w twojej mocy.
Żałować nie będę, a gdyby do tego przyszło, to już do mnie należy; starałem mu się wytłómaczyć, że jeżeli zmuszeni byliśmy do tej ostateczności, by go na takie przejścia narażać, to sobie tylko winę przypisać musi.
— Jakto? Co? — bąkał — przecież właśnie rzecz, o której ja...
Prosiłem, by nie był tak zagadkowym, a on wyglądał więcej niż kiedy zdumiony.