Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

umiejącą czerpać pociechę z samego źródła cierpień.
Był to ten sam, a zarazem inny nastrój, przypominający psotnego towarzysza, który dziś prowadzi cię dobrą drogą, a jutro tym samym krokiem, tymże impulsem zawiedzie cię na manowce.
— Zatrzasnąć drzwi! — krzyknął. — Czekałem na to. Pokażę teraz... Gotów jestem na rzeczy najstraszniejsze... Marzyłem o tem... Boże! wydobyć się ztąd! To szczęście... poczekaj pan. Ja...
Z taką pewnością siebie kiwał głową, a wyznać muszę, że po raz pierwszy i ostatni w ciągu całej naszej znajomości wstręt we mnie wzbudzał. Po co ta burzliwość? Biegał po pokoju, niedorzecznie wyrzucając ramionami, od czasu do czasu macając, czy ma jeszcze obrączkę na szyi.
Co za sens tak się egzaltować człowiekowi, mającemu być zwykłym kupczykiem w okolicy, gdzie żadnego handlu nie prowadzono. Po co wyzywać do walki świat cały? W takim nastroju nie przystępuje się do jakiegokolwiek przedsięwzięcia; on nie jest odpowiednim ani dla niego, ani dla nikogo?
Stanął nademną.
— Zgadzasz się pan ze mną, zgadzasz się pan? — spytał z uśmiechem, w którym nagle odkryłem coś zuchwałego. Ale byłem o dwadzieścia lat starszym od niego. Młodość jest zuchwałą; to jest jej prawem, jej potrzebą; on musiał utwierdzić się w swem przekonaniu, a wszelka dążność do tego uważana jest przez świat wątpiący za wezwanie do walki, za zuchwałość.
Przeszedł się aż na drugi koniec pokoju i wrócił, by mówiąc pod przenośnią, drzeć mnie na sztuki. Mówi tak dla tego, że ja, nawet ja, będąc tak nieskończenie dobrym dla niego, pamiętam, pamiętam — co było. Cóż mówić o innych, o świecie całym? Cóż więc dziwnego, że on pragnie ztąd się wydobyć, wydobędzie się — i nigdy już nie wróci!