Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Czerwone smugi, rdzawe strumyki przypominające, wypływają z pod ciemnej zieleni zarośli.
Bagniste równiny ciągną się u początku rzeki, a na dalekim widnokręgu, po za wielkiemi lasami, wznoszą się poszarpane szczyty gór.
Tu zaś zarysowuje się łańcuch wysepek ciemnych, o połamanych liniach, żarem słonecznym wiecznie palonych, zdających się być pozostałością murów, zniszczonych zalewem oceanu.
Znajduje się tam wioska, zamieszkana przez rybaków, u ujścia Betu Kving zbudowana.
Rzeka, tak długo dla wszelkiego ruchu zamknięta, wolną była teraz i mały statek Steina, na którym podróż odbywałem, sunął bezpiecznie, nie będąc narażony na żaden ogień.
Taki stan rzeczy należał już do starożytnej historyi, jeżeli wierzyć mogłem starcowi, jednemu z poważniejszych ludzi wsi rybackiej, który w charakterze pilota znalazł się na pokładzie statku.
Mówił do mnie (w swojem życiu drugiego białego widział) z zaufaniem i rozmowa nasza toczyła się głównie o pierwszym białym, jakiego widział. Nazywał go Tuanem Jim i w jego słowach czuć było pewną poufałość, ze strachem pomieszaną.
Wieś ich cieszy się specyalną opieką Tuana (lorda) — mówił stary, co dowodziło, że Jim nie wzbudza niechęci i zawiści.
Obietnica jego, że usłyszę o nim — spełniła się. Słuchałem o nim. Krążyła już historya, że przypływ morza pośpieszył się o dwie godziny, aby mu ułatwić jego podróż przez rzekę. Rozmowny staruszek sam sterował wówczas i nie mógł się nadziwić szybkości, z jaką łódź mknęła. A przecie rodzina jego sławną jest i widziała niemało w życiu.
Syn jego i zięć znajdowali się również w łódce, ale to młokosy niedoświadczeni, więc nie zauważyli niezwykłej szybkości łódki, zanim on nie zwrócił ich uwagi.