Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dniósł się ogromny wrzask; pierwsze domy Paturanu oddalone były o jakieś czterysta akrów; zanim się tam dostanie, musi przebyć tę małą odnogę rzeki.
Biegł tak szybko, że zdawał się ziemi nie dotykać, po prostu leciał powietrzem i nagle wpadł w ciepłe, miękkie błoto.
Dopiero, gdy spróbował poruszyć mogami, „oprzytomniał”, jak sam mówił o sobie.
Wówczas przyszedł mu na myśl cios, zadany „długim oszczepem”.
Ponieważ ludzie, będący wewnątrz palisady, goniąc go, musieli dobiedz do wrót, następnie do miejsca, gdzie stały łodzie, odczepić jednę z nich i objechać wokoło, a zatem miał za sobą większe szanse, niż mu się zdawało.
Była to chwila odpływu, w odnodze wody nie było, nie można jednak powiedzieć, że suchą była. W każdym razie Jimowi w tej chwili nic nie groziło. Suchy grunt znajdował się o jakie sześć stóp dalej.
— Myślałem, że już tu zginąć mi przyjdzie — mówił.
Pracował rękami co sił starczyło, a rezultatem tego było zebranie się góry błota, sięgającej do brody. Zdawało mu się, że zagrzebuje się żywcem, szał nim ogarnął i pięściami walił w błoto
Rozpryskiwało się ono na głowę, twarz, zalewało oczy, usta. Mówił mi, że w tej chwili dziedziniec, gdzie był więziony, wydawał mu się miejscem, gdzie był przed laty bardzo szczęśliwy.
Marzył, by tam powrócić i majstrować przy zegarku.
Wytężył wszystkie siły, oczy mu z orbit wyłaziły, nic nie widział z wielkiego napływu krwi, skupił się cały w jednem usiłowaniu wyrwania się z tych więzów i poczuł, że wygramolił się na brzeg.
Leżał na twardym gruncie, ujrzał światło, sklepienie niebios. Przyszła mu myśl, że sen w tej chwili byłby rozkoszą; musiał zasnąć minutę, a może