Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ki, będącej dla niej towarzyszką, powiernicą i przyjaciółką.
Jak biedna kobieta doszła do małżeństwa ze wstrętnym Malajo-Portugalczykiem po rozstaniu się z ojcem swego dziecka, czy to wskutek śmierci, czy zmuszona okolicznościami — pozostanie nazawsze dla mnie tajemnicą.
Z tej odrobiny wiadomości, jakiej mi Stein udzielił, przekonany jestem, że była ona niezwykłą kobietą.
Ojciec jej należał do białych, był wysokim urzędnikiem, jednym z tych świetnie obdarzonych ludzi, którym brak głupoty nie pozwala się utrzymać na stanowisku i karyera często smutny ma koniec.
Przypuszczam, że i jej brakło zbawczej głupoty i karyerę swą zakończyła w Paturanie.
Los nas wszystkich prześladuje... bo gdzież jest człowiek — mówię tu o prawdziwym, czującym człowieku — któregoby on nie dotknął, odbierając mu to, co nieraz droższem jest od życia?... Ale ten wspólny los z dziwnem okrucieństwem pastwi się nad kobietami.
Nie karze jak władca jaki, ale zsyła takie udręczenia i męki, jak gdyby chciał zaposkoić tajemniczą, nienasyconą zawiść.
Zawsze wystawiam sobie te dwie istoty, z początku młodą kobietę i dziecko, później kobietę dojrzałą i młodą dziewczynę, tę straszną jednostajność i szybki bieg czasu. Lasami od świata, jak nie przebytym murem oddzielone, wrzaskiem i gwarem pospolitego życia otoczone, wiecznie samotne, każde zamienione słowo głębokim smutkiem przeniknięte być musiało.
Musiały tam być zwierzenia nie faktów, przypuszczam, lecz odczuć, żalów, trwogi, ostrzeżeń, przypuszczam ostrzeżeń, których młoda zapewne nie rozumiała aż do śmierci matki — i zjawienia się Jima.