Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z całych sił, jak gdyby ona trudną była do utrzymania.
I Tomb Jtam, wierny sługa tubylec, nie odstępujący na krok swego pana, uzbrojony rozmaitemi morderczemi narzędziami, miał minę czujnego strażnika, gotowego życie swe nieść w ofierze więźniowi swemu.
Gdy wieczorami długo przesiadywaliśmy na werandzie, on, jak cień, przesuwał się to tu, to tam, lub stawał nieruchomo w cieniu; potem bez szmeru ginął gdzieś, aby zjawić się jak z pod ziemi na pierwszy ruch Jima.
Dziewczyna, zdaje mi się, również spać się nie kładła, zanim nie rozeszliśmy się na spoczynek.
Nieraz widziałem ich przez okno mego pokoju, Jima i ją, dwie białe postacie, stojące na werandzie; on obejmował ją ramieniem, a ona składała mu główkę na piersi.
Słodki ich szept dochodził uszu moich, serdeczny, przenikający, jak spokojna, smutna nuta, płynąca z ciszy nocy.
Później, kładąc się już do łóżka, słyszałem lekki szelest kroków, ciche westchnienia — i pewny byłem, że Tomb Ytam nie zeszedł ze stanowiska.
Chociaż (z łaski białego pana) miał własny swój domek, „wziął żonę” i nieba w ostatnich czasach zesłały mu dziecię, pewny jestem, że przynajmniej w czasie mojej tam obecności spał zawsze na werandzie.
W żaden sposób nie można było wciągnąć do rozmowy to wierne a ponure indywiduum.
Jim nawet otrzymywał zawsze lakoniczne, urywane odpowiedzi. Mowa widocznie była dla niego zbyteczną. Raz tylko słyszałem całe zdanie, przez Tomba wypowiedziane; było to pewnego poranku, stał obok mnie i nagle, wyciągając rękę w stronę dziedzińca, wskazał na Corneliusa, mówiąc:
— Ot idzie ten Nazarejczyk!