Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiem, czego się spodziewał wskutek ożenia się swego; wszak i tak kradł i trwonił wszystko, co mu pod ręce podpadało, prowadząc lat tyle handel Steina i Sp. (Stein z całą filozofią dostarczał towarów, póki kapitanowie okrętów chcieli je w tamte strony zabierać) ale to Corneliusowi zdawało się małem zadośćuczynieniem za pracę, poświęcenie się jego i dar, ze swego zacnego nazwiska uczyniony.
Jim z rozkoszą stłukłby go na śmierć; a tu sceny te tak były bolesne, wstrętne, iż przez delikatność dla uczuć dziewczyny usuwał się pośpiesznie.
Gdy nareszcie nędznik zostawiał ją samą, drżącą, nieszczęśliwą, z twarzą rozpaczliwie smutną, Jim wówczas wracał i pocieszał jak mógł.
Cornelius włóczył się po wszystkich kątach, milczący teraz jak ryba, rzucając niedowierzające, złośliwe z pod oka spojrzenia.
— Mogę koniec temu położyć — rzekł dnia pewnego Jim — powiedz tylko słowo!
A wiecie, co ona odpowiedziała? Powiedziała — opowiadał mi wzruszony Jim — że gdyby nie była pewną, że on sam jest bardzo nieszczęśliwy, znalazłaby odwagę, by go własną ręką zamordować!
— Pomyśl tylko! Taka biedna dziewczyna, dziecko prawie, doprowadzona była do słów takich — mówił z przerażeniem.
Zdawało się niepodobieństwem wyrwać ją ze szpon tego nędznika!
Jim nietylko litował się nad nią, ale odczuwał jakieś wyrzuty sumienia, patrząc na życie takie. Opuścić dom ten obecnie byłoby niepodobieństwem, równałoby się to dezercyi. Zrozumiał nareszcie, że z dłuższego tu pobytu niczego spodziewać się nie może, widział, że ani rachunków, ani pieniędzy od Corneliusa nie wydrze, ale pozostał, doprowadzając tem Corneliusa do szaleństwa.
Jednocześnie czuł, że grożą mu zewsząd tajemnicze niebezpieczeństwa.