Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stracił panowanie nad sobą i puścił wodze uniesieniu swemu, nazywając go kłamcą, łotrem, oszustem. Przyznawał, że stracił zupełnie miarę, cały Paturan wyzywał do walki, twierdził, że wszyscy skakać będą, jak on zagra i dalej groził tonem przechwałki.
Śmiesznym był wówczas — mówił sam.
Uszy mu pałały na samo wspomnienie. Nieprzytomny był widocznie...
Dziewczyna, siedząca z nami, skinęła szybko główką i rzekła z dziecięcą powagą.
— Ja słyszałam to wszystko.
Jim roześmiał się zarumieniony.
Potok jego słów wyczerpał się, jak mówił, a on sam uspokoił się, nie słysząc jednego słowa z ust tej postaci, jakby martwej, zwisającej się na balustradzie werandy.
Nasłuchiwał przez chwilę.
Żadnego głosu, żadnego ruchu.
— Zdawało się, że ten łajdak umarł, gdy ja tak hałasowałem — rzekł.
Tak był zawstydzony swem postępowaniem, iż nie wyrzekłszy słowa, wbiegł do izby i rzucił się na matę.
Widocznie jednak ta burza dobrze mu zrobiła, gdyż zasnął natychmiast i spał resztę nocy, jak dziecko. Nie spał już tak od wielu tygodni.
— Ale ja nie spałam — rzekła dziewczyna, opierając się łokciem o stół — czuwałam!
Wielkie jej oczy błysnęły i wpatrzyły się we mnie wymownie.



ROZDZIAŁ XXXI.


Możecie sobie wystawić, z jaką uwagą przysłuchiwałem się temu. Wszystkie te szczegóły nabrały znaczenia we dwadzieścia cztery godziny potem.