Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na środku dróżki ujrzałem sylwetkę wiernego Tamb Itam, a poprzez mroczną przestrzeń bystre me oko dojrzało białą postać, chodzącą tam i napowrót po werandzie.
Gdy Jim, z nieodstępnym Tamb Item, udał się na wieczorny przegląd całej gospodarki, wróciłem do domu sam, gdzie spotkała mnie dziewczyna, czekająca widocznie na tę sposobność.
Nie umiem wam powiedzieć, co ona chciała ze mnie wydobyć. Z pozoru rzecz prostą, a jednak zupełnie niemożliwą, jak, dajmy na to, dokładny opis kształtów chmury. Chciała pewności, zaświadczenia, obietnicy, wyjaśnienia — nie wiem jak to nazwać, ta rzecz niema nazwy.
Ciemno było zupełnie, odróżniałem więc tylko miękką linię jej białej szaty, blady owal twarzyczki i wielkie orbity oczów, w których coś się poruszało, jak to bywa, gdy wzrok człowiek zapuści na dno niezmiernie głębokiej studni. Co się tam porusza? — zadajecie sobie pytanie. Potwór jakiś, a może tylko zabłąkany promyczek ze świata?
Uderzyła mnie myśl — nie śmiejcie się ze mnie — że ona była więcej niezbadaną w swej dziecięcej nieświadomości, niż sfinksy, rzucające przechodniom dziecinne zagadki.
Przybyła do Paturanu niemowlęciem, tu wyrosła, nie wiedziała nic i najmniejszego pojęcia o czemkolwiek nie miała. Zadawałem sobie pytanie, czy ona pewną jest, że coś po za Paturanem istnieje?
Jakie sobie wytworzyła pojęcie o świecie — nikt zbadaćby nie zdołał; znała tylko jednę zdradzoną kobietę i słyszała o sprawcy jej nieszczęścia.
Kochanek jej również z tamtego świata przybył, obdarzony urokiem niewypowiedzianym, i cóż się z nią stanie, jeżeli on powróci do tych niepojętych sfer, domagających się zawsze powrotu swych dzieci? Matka przed śmiercią ze łzami ostrzegała ją o tem...