Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mocno schwyciła me ramię, a gdy stanąłem, cofnęła rękę pośpiesznie. Śmiałą była, a zarazem trwożną. Nie bała się niczego, ale zgnębiona była niepewnością.
Ja należałem do tego Nieznanego, mogącego Jima w każdej chwili do siebie powołać; znałem tajemnicę natury jego i zamiary; byłem powiernikiem grożącej tajemnicy — potęgą jej może zbrojny!
Zdawało mi się, iż przypuszczała, że jednem słowem mogę wydrzeć Jima z jej ramion; przekonany jestem, że przeszła przez wszystkie męki w czasie naszej długiej z Jimem rozmowy, przez takie niepokoje, że mogłaby knuć spisek na me życie, gdyby dusza jej zdolna była do tego.
Takie otrzymałem wrażenie i dzielę się niem z wami; spadło to na mnie niespodziewanie i gdy nareszcie zrozumiałem, ogarnęło mnie nadzwyczajne zdziwienie.
Usta moje niezdolne są wyrazić tego szeptu, słodkiego a namiętnego, tego błagania, wyrażonego wzniesieniem białych ramion.
Opadły. Postać cała drgnęła, jak wysmukłe drzewo wichrem miotane, blady owal twarzyczki ku ziemi się pochylił; nie można było rozróżnić rysów, głębia oczu bezdenną była; dwa szerokie rękawy podniosły się do góry, robiąc wrażenie dwóch rozwijających się skrzydeł i stała milcząca, rękami obejmując główkę.



ROZDZIAŁ XXXIII.


Głęboko byłem wzruszony: jej młodość, nieświadomość, piękność, mająca urok polnego kwiatu, prośby, jej bezradność, przemawiały do mnie z siłą, równą prawie jej trwodze.