Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czas wszyscy nie doceniali wartości Jima, nie przewidywali, kim on się stać się może. Cornelius chciał się pozbyć niewygodnego świadka swych czynów. Szeryf Ali nie lękał się go, przeciwnie, czuł pogardę dla białego człowieka.
Jim miał być zamordowany tylko dla religijnych względów, ale nie dlatego, by miał być niebezpiecznym.
To przekonanie potwierdził Cornelius w jedynej rozmowie, jaką mu się udało ze mną przeprowadzić.
— Czcigodny panie! — mówił. — Zkądże ja mogłem wiedzieć, kim on był? W jaki sposób zdobył zaufanie ludu całego? Ja z początku dziwiłem się, dlaczego pan Stein przysyła takiego młokosa na miejsce starego sługi? Gotów byłem ocalić go za ośmdziesiąt dolarów. Czemu nie uciekał? Czyż miałem dać się zasztyletować dla miłości jakiegoś obcego przybysza?
Czołgał się prawie u mych nóg, podnosząc ręce, jakby chciał mnie za kolana obejmować.
— Cóż znaczą te dolary? To nic nieznacząca suma, ofiarowana biednemu starcowi, zrujnowanemu przez zmarłą dyablicę!
Tu płakać zaczął.
Ale ja uprzedzam wypadki. Z Corneliusem rozmawiałem po skończeniu rozmowy z dziewczyną. Ona zupełnie pozbawiona była egoizmu, gdy nalegała na Jima, by ją, a nawet kraj ten zupełnie porzucił. O grożących mu niebezpieczeństwach myślała jedynie. Padła mu do nóg — opowiadała mi — tam, na brzegu rzeki, przy dyskretnym blasku gwiazd, padającym na wielkie, milczące cienie, nieskończone przestrzenie i drżące w powierzchni wody, nabierającej pozorów morza.
On podniósł ją ku sobie i wówczas walczyć przestała. Rozumie się. Objęły ją silne ramiona, usłyszała głos słodki, poczuła silne ramię, na którem główka jej spocząć mogła.