Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 126.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

baczyła, ale ja — nigdy! Czy to będzie znak jaki — wezwanie...
To było straszne. Nie dowierzała nawet sennym jego marzeniom — i myślała, że ja jej powiem dlaczego! Tak biedny śmiertelnik, porwany czarem nadziemskiego zjawiska, może próbować wydrzeć od tego ducha straszną tajemnicę praw, jakie tamten świat posiada nad bezcielesną duszą, błądzącą wśród namiętności świata tego.
Zdawało mi się, że grunt mi się pod nogami usuwa. Ale jeżeli duchy, wywołane naszą trwogą i niepokojem, nie ustępują naleganiom takich jak my czarodziejów? — Ja — drżałem wobec takiego zadania.
Czy to będzie znak jaki, czy wezwanie! Zkąd przyszły jej te słowa, gdzie je znalazła? Kobiety znajdują natchnienie w chwilach takich, które dla nas są tylko straszne, niedorzeczne, lub banalne. To, że ona mówić o tem umiała, napełniało przerażeniem serce moje. Gdyby kopnięty kamień jęknął z bólu, nie byłoby to większym cudem i większą litość wzbudzającym. Te słowa, wśród ciemnej nocy wypowiedziane, nadawały ich życiu tragiczną barwę. Przecież jej tego wytłómaczyć nie można. Złościłem się w duchu na moją niemoc. A Jim, także — biedny chłopiec! Kto o nim pamięta, lub potrzebuje go? Ale tego chciał. Prawdopodobnie zapomniano nawet o jego egzystencyi. Jej nieruchomość świadczyła, że czeka na odpowiedź, a ja miałem mówić o moim bracie, którego przeszłość tonęła w krainie zapomnienia.
Wzruszała mnie odpowiedzialność moja i jej rozpacz. Oddałbym wszystko za możność uspokojenia tej wątłej duszyczki, miotającej się wśród swej nieświadomości, jak ptak tłukący skrzydłami o nielitościwe pręty klatki.
Nic łatwiejszego, jak powiedzieć: Nie bój się o nic! A nic trudniejszego. Nie wiem, jak się trwogę zabija. Jak się widmu serce przebija, głowę ści-