Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha! ha! ha! Zobaczymy! Zobaczymy! Co? Wykraść odemnie wszystko! Wszystko! wszystko? Głowa mu zwisła na jedno ramię, ręce załamał. Zdawałoby się, że on kochał dziewczynę niezwykłą miłością, że duch jego został zgnębiony, a serce złamane.
Nagle podniósł głowę i rzucił ohydną obelgę.
— Podobna do swej matki — oszustki. Zupełnie. I z twarzy także! Dyablica!
Oparł czoło o pręty bambusowe i wylewał cały potok gróźb, złorzeczeń w języku portugalskim, jednocześnie wykonywając ruchy takie, jak gdyby był w ataku morskiej choroby.
Było to niewypowiedzianie komiczne i ohydne; co najprędzej oddaliłem się. Coś krzyczał za mną. Zapewne jakieś obelgi na Jima, ale nie dość głośno — znajdowaliśmy się zablizko domu.
Słyszałem tylko wyraźnie:
— Jak małe dziecko — jak małe dziecko.



ROZDZIAŁ XXXV.


Ale nazajutrz, gdy pierwszy zakręt rzeki zakrył domy Paturanu przed moim wzrokiem, wszystko, com widział tam, straciło swą barwę, rysunek i znaczenie, jak malowidło na płótnie, gdy się do niego plecami zwrócisz. Ale pozostało w mej pamięci nieruchome, jakby tam życie cudownym sposobem powstrzymane zostało.
Ambicye, trwogi, nienawiści, nadzieje pozostały w mej pamięci.
Odwróciłem się od obrazu malowanego, a wracałem do świata, gdzie wszystko żyje, rusza się, zalane światłem padającem tak na błoto, jak na kamienie. Nie myślałem zanurzać się w niem, dość,