Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okna. Mieszkał pod dachem wysokiego gmachu i wzrok jego mógł sięgać daleko, jak gdyby znajdował się na szczycie latarni morskiej.
Pochyłości dachów błyszczały, tworząc jakby nieruchome fale, a z głębin leżącego u jego stóp miasta płynął głuchy, nieustanny pomruk. Dzwonnice kościołów wystrzelały w górę; padający deszcz przyspieszał mrok zimowego wieczoru; wielki zegar na wieży wybijał godzinę, a potężny jego dźwięk drgał w powietrzu przeciągle i donośnie. Zaciągnął ciężkie firanki okien. Błysnęło światło lampy, kroki chodzącego po pokoju człowieka głuszone były dywanem, zajmującym całą podłogę.
Skończyły się lata jego wędrówki. Nie ujrzy już widnokręgów, jak nadzieja nie mających granic, nie ujrzy zapadającego mroku w lasach, tak uroczystych, jak świątynie, w pogoni za wiecznie — niezbadaną krainą!
Wybiła godzina! Nigdy już więcej! Nigdy! — ale leżący w świetle lampy pakiet przywołał dźwięki, wizye, wspomnienia minionej przeszłości — tłum cały rozmaitych fizyognomij, głosów, rozlegających się na wybrzeżach dalekich mórz, pod namiętnemi, żarem ziejącemi promieniami słońca. Westchnął i zabrał się do czytania. Papiery podzielone były na trzy części.
Spora ilość kartek, ściśle zapisanych, spiętych była razem; duży, szary arkusz papieru, z niewielu słowami, obcem pismem nakreślonemi i wyjaśniający list Marlowa.
Z niego wypadł drugi, pożółkły i postrzępiony. Podniósł go, położył na boku, przebiegł szybko oczami list Marlowa i zabrał się do czytania z uczuciem, że zapuszcza ciekawe oko w kraj dotąd niezbadany.
...Nie chcę przypuszczać, żeś zapomniał — temi słowy list się zaczynał.
Ty jeden okazałeś zainteresowanie tym, co przeżył opowiadaną wam historyę, choć pamiętam do-