Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zanim się spotkałem z tym człowiekiem, informacye moje bardzo były niedokładne, ale zupełnie niespodziewanie natknąłem się na niego w ostatnich godzinach jego życia.
Na szczęście, chciał i mógł mówić jeszcze wśród duszących ataków astmy, a wyschłe jego ciało wiło się ze złośliwej radości na samo wspomnienie Jima.
Radował się, „że tak i w końcu odpłacił się mu”. Pieścił się wspomnieniem czynu swego. Musiałem znieść ponure spojrzenie jego zapadłych, zmarszczkami otoczonych oczu, jeżeli dowiedzieć się chciałem; więc znosiłem je, rozmyślając o tem, jak pewna forma zła pokrewna jest szaleństwu, wypływa ze spotęgowanego egoizmu, podsycana jest oporem, duszę szarpie na strzępy, dając sztuczną moc ciału.
Historya ta odkrywa także niepodejrzewane głębie chytrości nędznego Corneliusa, którego nienawiść zdobywa się na subtelne natchnienia i ciągle dąży ku zemście.
— Gdy tylko spojrzałem na niego, zrozumiałem, jakim on jest głupcem! — mówił ciężko, dysząc, dogorywający Brown. On miał być człowiekiem! On! to wierutne łgarstwo! Gdyby był człowiekiem, toby powiedział do mnie: „Wynoś się ty zbóju za dziesiątą granicę!” bodaj go zaraza! Do dyabła z tą jego wyższą duszą! Miał mnie tam, ale nie zdobył się na to, by załatwić się ze mną jak należało. Taki osieł puścił mnie żywego, kiedy jedynie należała mi się kulka!...
Brown rozpaczliwie walczył, by odrobinę tchu schwycić. Puścił mnie... Więc ja musiałem z nim skończyć... znieść nie mogłem, że on panował tam... gdzie ja... jak szczur w pułapce siedziałem... Zdaje mi się... że muszę... ale... umrę zadowolony. Pan... nie wiem jak się nazywasz... ale dałbym ci banknot pięciofuntowy — gdybym go miał — za możność wygadania się... — jak nazywam się Brown — wstrętnie wykrzywił się — szlachetny Brown!