ciągłą wibrację, które — miałem nadzieję — zostaną w powietrzu i będą dźwięczały w uszach, gdy ostatnia nuta już przebrzmi.
Omówiwszy to wszystko, muszę jeszcze wspomnieć o ostatniem opowiadaniu tej książki. „U kresu sił“ jest opowieścią z życia morskiego, ujętą w sposób dosyć szczególny, a oto najbardziej poufna rzecz jaką mogę o niej powiedzieć: żyjąc długie lata tem życiem w całej pełni, wśród jego ludzi, jego pojęć, jego wrażeń, uznałem bez wahania — z zupełną szczerością i spokojnem sumieniem — że mogę wysnuć dzieje kapitana Whalley i opowiedzieć jaki był jego koniec. Ta moja deklaracja zyskuje na sile z następującego powodu: oto kartki tej opowieści, stanowiące dokładnie połowę książki, są również wynikiem doświadczenia. Owo doświadczenie (zarówno jak i przeżycia opisane w „Młodości“) odnosi się do czasu, gdy jeszcze w głowie mi nie postało że będę kiedykolwiek pisał. Co zaś do „realności“ opowiadania, muszą już o niej zadecydować czytelnicy. Wypadło mi zbierać tu i ówdzie potrzebne fakty. Więcej wprawy byłoby je uczyniło prawdziwszemi, a cały utwór bardziej zajmującym. Ale tu już zbliżamy się do mglistej krainy artystycznych wartości, gdzie wchodzić mi nie wypada i gdzie zaiste groziłoby mi niebezpieczeństwo. Przejrzałem korekty, poprawiłem parę błędów drukarskich, zmieniłem parę słów - i to wszystko. Niebardzo jest prawdopodobne, abym przeczytał jeszcze kiedykolwiek „U kresu sił“. Nic więcej mówić nie trzeba. Najbardziej mi odpowiada właśnie takie rozstanie zkap itanem Whalley — wśród serdecznego milczenia.