z drzewa. Maszty wznosiły się z tego chaosu jak wielkie drzewa nad skłębionem poszyciem lasu. Puste miejsca wśród masy szczątków były zapełnione czemś białawem, poruszającem się ślimaczo, podobnem do tłustej mgły. Dym z niewidzialnego ognia znów się pokazał, słał się jak trujący, gęsty opar w jakiejś dolinie zawalonej martwemi drewnami. Ospałe kosmyki zaczynały się już kłębić ku górze wśród masy szczap. Gdzieniegdzie kawał drewna tkwił prostopadle, podobny do słupa. Pół kołkownicy przymasztowej przebiło przedni żagiel, a niebo kładło plamę wspaniałego błękitu na ohydne zszargane płótno. Kilka desek trzymających się razem upadło wpoprzek poręczy, i jedna deska wystawała za burtę niby kładka nie prowadząca nigdzie, niby kładka prowadząca nad głębokie morze, prowadząca w śmierć — jakby nas zapraszała aby wejść na nią odrazu i skończyć z naszemi śmiesznemi troskami. A powietrze, niebo — duch jakiś, coś niewidzialnego — obwoływało wciąż okręt.
— Któryś z nas był na tyle rozsądny że spojrzał za burtę — i okazało się iż tam jest sternik, który skoczył instynktownie w morze, a teraz chciał się dostać zpowrotem. Krzyczał i płynął gwałtownie jak tryton, trzymając się na jednej linji z okrętem. Rzuciliśmy mu linę; stanął wkrótce między nami ociekający wodą i wielce zgnębiony. Kapitan oddał mu koło i usunął się na bok; z łokciem wspartym o poręcz i brodą w dłoni patrzył zamyślony na morze. Pytaliśmy się siebie: co teraz będzie? A ja myślałem: No, to jest coś porządnego. To doprawdy jest wielkie. Ciekawym co się też stanie... O młodości!
— Nagle Mahon dojrzał parowiec daleko za rufą.
Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.