Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

— „Gdyby tak było“ — rzekłem — „nie rozmawiałbym z panem w ten sposób“.
— „To co pan mówi jest dość głębokie i prawdopodobnie błędne“ — rzekł ze śmiechem. „Niech pan się wystrzega irytacji jeszcze bardziej niż przebywania na słońcu. Adieu. Jak to mówicie po angielsku, co? Good-bye. Aha! Good-bye. Adieu. Pod zwrotnikami trzeba przedewszystkiem zachowywać spokój“... Podniósł ostrzegawczo palec... — „Du calme, du calme. Adieu“.
— Pozostawało mi jeszcze jedno — pożegnać się z moją zacną ciotką. Zastałem ją tryumfującą. Wypiłem filiżankę herbaty — ostatnią filiżankę porządnej herbaty na długi przeciąg czasu — i w pokoju — który wyglądał właśnie tak jak sobie wyobrażamy kobiecy salon, co podziałało na mnie niezmiernie kojąco — ucięliśmy przy kominku długą, spokojną gawędę. W ciągu tych zwierzeń zrozumiałem, że opisano mnie żonie wysokiego dygnitarza — i poza tem Bóg raczy wiedzieć ilu innym osobom — jako wyjątkową i szczególnie obdarzoną istotę, człowieka opatrznościowego dla spółki, jakiego się często nie spotyka. Miłosierny Boże! a ja miałem objąć komendę na jakimś tam marnym rzecznym parowcu, zaopatrzonym w taniutką gwizdawkę. Okazało się przytem że jestem także Działaczem, przez duże d, — rozumiecie. Niby wysłańcem światła, niby apostołem pośledniejszego gatunku. W owych czasach rozpuszczano masę takich bredni w druku i słowie, i zacna moja ciotka, żyjąca w pośrodku tej całej blagi, straciła równowagę. Póty rozprawiała o tem, że „trzeba odzwyczaić miljony tych ciemnych ludzi od ohydnego ich życia“, aż wreszcie — daję wam słowo — zrobiło mi