Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

wspinać. Wiecie, że specjalnie czuły nie jestem; wypadało mi nieraz i zadawać ciosy, i odpierać je. Czasem musiałem się bronić, a czasem atakować — co jest tylko pewną formą obrony — nie zastanawiając się wiele, zgodnie z wymaganiami życia w jakie wdepnąłem. Widywałem szatana przemocy, i szatana chciwości, i szatana pożądliwości; ale, na Boga! byli to silni, jurni szatani o ognistych ślepiach, którzy rządzili i powodowali ludźmi — ludźmi, mówię wam. Lecz stojąc tam na zboczu wzgórza, poczułem że pod oślepiającym blaskiem słońca w tym kraju zapoznam się z rozlazłym, kłamliwym, bladookim djabłem, opiekunem drapieżnej i bezlitosnej głupoty. Jak chytrym umiał być także, przekonałem się dopiero po kilku miesiącach i o tysiąc mil dalej. — Zatrzymałem się, przerażony, jakgdyby mię ktoś ostrzegł. Wreszcie zacząłem schodzić naukos ze wzgórza, kierując się ku drzewom które przedtem widziałem.
— Obszedłem wielką dziurę, wykopaną przez kogoś na zboczu w celu niemożliwym do przeniknięcia. Nie wyglądała w każdym razie ani na kamieniołom, ani na jamę z której wybrano piasek. Była to poprostu dziura. Może miała coś wspólnego z filantropijnym zamiarem aby dostarczyć zbrodniarzom jakiegoś zajęcia. Nie wiem. Potem znów o mało co nie wpadłem do bardzo wąskiej szczeliny wyglądającej na zboczu jak nieznaczna blizna. Odkryłem że wrzucono tam całe mnóstwo rur sprowadzonych dla zdrenowania osady. Potłukły się co do jednej. Był to objaw rozpasanego niszczycielstwa.
— Dotarłem wreszcie do drzew. Zamierzałem powałęsać się trochę w ich cieniu; ale ledwie się tam znalazłem, wydało mi się że przestąpiłem ponury krąg