mulata, który pojechał dalej w dół rzeki. Obaj faceci na brzegu wydawali się zdumieni, że ktoś mógł się ważyć na coś podobnego. Nie mogli odgadnąć dlaczego Kurtz tak postąpił. Co do mnie, wydało mi się że widzę go po raz pierwszy. Obraz był wyraźny: łódka, czterech dzikich wioślarzy, i samotny biały, który odwraca się nagle od głównej kwatery, od wypoczynku, a może i od myśli o domu; który zdąża ku głębiom dziczy, ku swej pustej i opuszczonej stacji. Nie wiedziałem dlaczego to zrobił. Może był to poprostu dzielny człowiek, który miał zamiłowanie do swej pracy. Oczywiście jego nazwisko nie zostało wymienione ani razu. Mówili o nim poprostu jako o „tym człowieku“. Mulata, który — o ile mogłem wyrozumieć — poprowadził ciężką wyprawę z wielką roztropnością i odwagą, nazywali stale „łajdakiem“. „Łajdak“ doniósł że „ten człowiek“ przeszedł bardzo ciężką chorobę i nie miał się jeszcze zupełnie dobrze... Tu oddalili się obaj o kilka kroków i spacerowali zwolna tam i zpowrotem w niewielkiej odległości. Posłyszałem oderwane wyrazy: „Placówka wojskowa — doktór — dwieście mil — teraz zupełnie sam — nieunikniona zwłoka — dziewięć miesięcy — żadnych wiadomości — dziwaczne pogłoski“. Zbliżyli się znów właśnie w chwili gdy dyrektor mówił:
— „Nikt, o ile wiem: chyba że taki tam jeden — coś w rodzaju wędrownego kupca — cholerny drab, zmiatający dzikim z przed nosa kość słoniową“.
— O kimże teraz mówili? Dorozumiałem się z urywanych zdań, że to jakiś człowiek znajdujący się przypuszczalnie w okręgu Kurtza, i że dyrektor go nie uznaje.
— „Nie pozbędziemy się nieuczciwej konkurencji
Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.