bezruch. Mogło się zdawać że żywe drzewa powiązane pnączami i każdy żywy krzew w podszyciu obróciły się w kamień aż do najwątlejszej gałązki, do najlżejszego listka. To nie robiło wrażenia snu — wszystko wyglądało nienaturalnie, jak pogrążone w jakimś transie. Nie słyszało się najlżejszego szmeru. Człowiek patrzył, zdumiony, i zaczynał podejrzewać że jest głuchy — a potem przychodziła nagle noc i jeszcze oślepiała w dodatku. Około trzeciej nad ranem wyskoczyła na powierzchnię jakaś wielka ryba; wzdrygnąłem się na ten głośny plusk, jakby strzelono z armaty. Gdy słońce wzeszło, pojawiła się biała mgła, bardzo ciepła i lepka, a oślepiająca bardziej niż noc. Nie poruszała się ani nie sunęła; tkwiła poprostu na miejscu, otaczając nas niby coś masywnego. Około ósmej a może i dziewiątej, podniosła się jak okiennica. Ujrzeliśmy na chwilę spiętrzoną masę drzew, olbrzymią, pogmatwaną dżunglę i wiszącą nad nią małą kulę słońca — wszystko stężałe w bezruchu — poczem biała okiennica zsunęła się gładko napowrót, jak na naoliwionych kółkach. Kazałem zluzować znów kotwiczny łańcuch, któryśmy zaczęli już zwijać. Zanim przestał sunąć z głuchym chrobotem, krzyk, bardzo głośny krzyk — jakby niezmiernej rozpaczy — wzniósł się powoli w matowe powietrze. Ustał. Żałosna wrzawa, przechodząca w dzikie dysonanse, napełniła z kolei nasze uszy. Było to tak nieoczekiwane, że włosy mi drgnęły pod czapką. Nie wiem jakie to zrobiło wrażenie na innych; mnie się wydało że to mgła sama krzyknęła — tak nagle, i rzekłbyś ze wszystkich stron naraz podniósł się ten burzliwy, żałobny zgiełk. Zakończył się gwałtownym wybuchem wrzasku prawie nie do zniesienia, który się raptem
Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.