Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

spotkałem Kurtza“, rzekł w młodzieńczym porywie tonem uroczystym i pełnym wyrzutu. Odtąd trzymałem już język za zębami. Okazało się że namówił zarząd jakiegoś holenderskiego domu handlowego z wybrzeża, aby go zaopatrzono w zapasy i towary, poczem wyruszył z lekkiem sercem w głąb kraju, mając wprost dziecinne wyobrażenie o tem co go czeka. Wędrował w pobliżu tej rzeki już prawie dwa lata, samotny, odcięty od wszystkich i od wszystkiego.
— „Nie jestem taki młody na jakiego wyglądam. Mam już dwadzieścia pięć lat“, rzekł. „Stary Van Shuyten posyłał mię z początku do wszystkich djabłów“, rozpowiadał z wielkiem ożywieniem; „ale uczepiłem się go, i póty gadałem i gadałem, aż wreszcie zaczął się bać że wygadam mu dziurę w brzuchu, no i dał mi trochę tanich towarów oraz parę strzelb, oświadczając iż ma nadzieję nigdy już mojej twarzy nie ujrzeć. To zacny stary Holender, ten Van Shuyten. Posłałem mu przed rokiem małą partję kości słoniowej, więc nie będzie mógł nazwać mnie złodziejem gdy wrócę. Mam nadzieję że ją otrzymał. O resztę nie dbam. Urąbałem dla was trochę drzewa. Tam jest mój dawny dom. Czy pan go widział?“
— Dałem mu książkę Towsona. Zrobił ruch jakby mię chciał pocałować, ale się powstrzymał.
— „Jedyna książka która mi pozostała — myślałem że ją zgubiłem“, rzekł, patrząc na nią z ekstazą. „Tyle różnych wypadków zdarza się człowiekowi włóczącemu się samotnie, pan to rozumie. Czasem wywróci się łódka — a czasem znów trzeba się piorunem wynosić kiedy się ludzie pogniewają“.
Przewracał kartkę za kartką.
— „Pan robił notatki po rosyjsku?“ — spytałem.